Newsletter
Chcesz być na bieżąco z promocjami i nowościami naszego Wydawnictwa ?
Aktualności
Fragment książki "Bohaterowie Państwa Podziemnego - jak ich znałem" Stefana Korbońskiego | 2017-07-29

Gdy wszedłem na dokładnie wskazane mi piętro kamienicy przy ulicy Nowy Zjazd 4, zgodnie z instrukcją, zanim zapukałem do drzwi, postukałem kciukiem w ścianę przy końcu schodów. Toteż gdy dotarłem na piętro, drzwi się otworzyły i ukazał się w nich kilkunastoletni, wysoki chłopiec o bladej twarzy, wielkim czole, gęstych brwiach i dużych, wyrazistych szarych oczach. Gestem zaprosił mnie do środka, a potem od razu z długiego korytarza na prawo do swego pokoju. Gdy się w nim znalazłem, przeżyłem coś w rodzaju szoku. W terroryzowanej przez hitlerowców Warszawie nie można było się spodziewać tylu zakazanych rzeczy naraz. Pod sufitem, poprowadzona w zygzaki i romby antena, na stole odbiornik radiowy, jakiś patefon, jakieś przyrządy pomiarowe ze strzałkami, słuchawki i wiele nieznanych mi instrumentów. Po tym wszystkim paradował kot z podniesionym ogonem i pierwszy przyszedł się ze mną przywitać. Gdy go gładziłem, pierwsze słowa, jakie padły z ust Ziutka, były pogodne. Śmiał się:

— Coraz to wchodzi na elektryczne druty, aż mu iskry lecą z ogona!

Spotkanie z Ziutkiem zorganizował mi krótkofalowiec znany w międzynarodowym eterze, a więc nienadający się do konspiracji, podczas gdy Ziutek nie był znany w świecie radiowym. Usadził mnie w krześle i odbyliśmy decydującą rozmowę, którą rozpoczął od tego, że spojrzał na zegarek i zapytał:

— Czy chce pan posłuchać wiadomości z Londynu? Gdy kiwnąłem głową, przekręcił gałkę odbiornika i usłyszałem Big Bena, po tym polski głos. Nie mogłem powstrzymać się, by nie powiedzieć Ziutkowi co myślę o tym, co widzę na stołach! — Jak tu wejdzie kiedyś gestapo, to jest pan ugotowany! Ziutek się uśmiechnął.

 

 

— To leży na stołach przy pracy. Mam ogromny schowek pod podłogą, gdzie upycham wszystko w pudlach tekturowych.

Wypytałem Ziutka o jego pracę i dowiedziałem się, że połączenie radiotelegraficzne z Londynem można otrzymać bardzo łatwo ze słabego nadajnika, który on może zbudować, jeśli pokryję koszty części. Przed wojną był w Warszawie Międzynarodowy Konkurs Radiowy, w czasie którego łączono się z Londynem i każdą inną stolicą europejską. Rozumie dobrze wszystkie moje pytania i to, że wejdzie automatycznie do mojej konspiracji i podejmie się prowadzenia roboty radiowej. Zakończyłem długą rozmowę umówieniem całego systemu naszych spotkań, uściskiem dłoni i uwagą:

— Ale po moim wyjściu wszystkie te graty muszą wrócić do schowka.

Ziutek się uśmiechnął:

— Zrobi się!

Wyszedłem pod ogromnym jego wrażeniem. Poinformował mnie, że nie ma średniego wykształcenia, że radio, eter, Marconi, to jest jego powołanie. Ma siedemnaście lat, jest samoukiem i całą wiedzę czerpie z książek, których kilkanaście wskazał na półce. Dobił mnie, gdy dodał, że w Urzędzie Patentowym zarejestrował już kilka wynalazków elektrotechnicznych. Opuściłem jego warsztat przekonany, że mam do czynienia z dzieckiem–geniuszem, co się absolutnie miało sprawdzić i doprowadziło do tego, że oboje z Zosią postanowiliśmy, iż po wojnie, jeśli się da, to go usynowimy i wyślemy do Stanów Zjednoczonych, by tam uzyskał najlepsze wykształcenie techniczne i został słynnym uczonym.

Drugim moim przeżyciem była wizyta w konspiracyjnym warsztacie Ziutka na Rynku Starego Miasta. Jak się na Rynek wchodzi od strony katedry św. Jana, to lokal Ziutka mieścił się na parterze starej, średniowiecznej kamieniczki o dużym sklepionym oknie, vis-á-vis słynnej winiarni Fukiera. Ziutek podał mi do ręki nowe cynowe wiadro wypełnione wodą, po czym wylał wodę do zlewu i ukazało się dno w środku, a nie u dołu wiadra, a pod nim mały aparat. Ziutek go wyjął i pokazał: „To jest nasza radiostacja”. Wziąłem ją z nabożeństwem do ręki i najpierw zacząłem podziwiać robotę rzemieślniczą. Wszystko lśniło metalem albo lakierem różnych kolorów na różnych drutach. Ziutek postawił to piękne cacko na stole, wyciągnął antenę pod sufit, włączył prąd, po czym wziął do ręki kółko metalowe z uczepioną przy skręcie malutką żarówką i zbliżył do anteny, ale jej nie dotykając. Żarówka zajaśniała ostrym światłem, a ja o mało nie zemdlałem z wrażenia, że z anteny naszej radiostacji rozchodzą się takie silne fale, że zapalają na odległość żarówkę. Teraz uwierzyłem, że radiostacja połączy nas z Londynem. Doszło do tego 2 sierpnia 1941.

Zosia i ja przeżyliśmy z Ziutkiem parę lat. Zaprzyjaźniłem się z jego kotem, ale nie poznałem żadnego z członków rodziny, prócz tego, że w końcu korytarza przemknęła raz przy moim wejściu jego matka, a drugi raz ojciec z sumiastymi wąsami, w którym rozpoznałem starszego sekretarza Sądu Najwyższego. Życie Ziutka nie było łatwe. Rządziła nim łączność radiowa, co oznaczało złe, nieregularne odżywianie byle czym i ciągłe zmiany konspiracyjnych noclegów.

Kiedyś o mało nie wpadł w ręce granatowej policji z powodu kotleta. Przejeżdżając w okolicach Brwinowa na rowerze, wstąpił do knajpy, by wreszcie zjeść coś innego niż codzienną jajecznicę, kiełbasę i chleb. Zamówił kotlet wieprzowy z kapustą i kartoflami oraz butelkę piwa i wreszcie, odżywiając się czymś gorącym zauważył, że przygląda mu się bacznie polski policjant. Gdy skończył i zapłacił, ruszył do roweru, ale policjant zastąpił mu drogę. Ziutek wyskoczył przed drzwi i zaczął biec, a za nim policjant. Ale Ziutkowi spadł jeden but z nogi. Widząc, że go policjant dogoni, stanął, wyciągnął belgijską siódemkę i wygarnął z daleka do policjanta cały magazynek. Policjant zatrzymał się jak wryty, zawrócił i uciekł do knajpy.

 

Ziutek miał szereg różnych przygód, ale całe jego i nasze dzieje przedstawiłem w książce W imieniu Rzeczypospolitej (wydanej także w ostatnich latach nielegalnie w kraju), której nie chcę tutaj powtarzać. Ograniczę się jedynie do ostatniego ciężkiego naszego przeżycia, jakim była jego strata, do czego przyczynił się telegrafista Janek Kępiński. Pewnego dnia doniósł mi Ziutek, że Janek związał się z produkcją radiostacji dla Armii Krajowej, dla której zakupuje sprzęt i świetnie zarabia. Zaprosiłem Janka na rozmowę w cztery oczy, wytłumaczyłem, że w dwóch organizacjach nie może pracować równocześnie i zwalniam go z naszej. Widocznie nowe zajęcie bardziej mu odpowiadało, gdyż nie próbował się tłumaczyć i zwolnienie przyjął bez sprzeciwu. Rozstaliśmy się nader kurtuazyjnie i od tego czasu, spotykając się przypadkiem na zatłoczonych ulicach Warszawy, wymienialiśmy całkiem niekonspiracyjne ukłony. Funkcje Janka objął Stefan Markiewicz, świetny fachowiec, dawny instruktor w Wojskowej Szkole Łączności. Zmarł po wojnie.

Któregoś dnia punkt alarmowy doniósł, że łączniczka Niusia (pułkownikowa Aniela Jachnik, zmarła po wojnie w Londynie) czeka na mnie przy praskim końcu Mostu Poniatowskiego. Zastałem tam nie Niusię, lecz roztrzęsionego Ziutka z wiadomością, że Janek przyprowadził gestapo do mieszkania rodziców na Nowy Zjazd 4 akurat w chwili, gdy Ziutek tam przyszedł, żeby wyciągnąć jakiś sprzęt radiowy ze schowka pod podłogą. Korzystając z tego, że dwaj gestapowcy rozpoczęli rewizję od najdalszego pokoju, Ziutek wyskoczył z ciemnego korytarza na schody i mimo że wygarnęli do niego z góry w dół z dwóch maszyn, udało mu się uciec cało.

Zaczęliśmy dyskutować nad zdradą Janka i doszliśmy do wniosku, że wpadł przy zakupach sprzętu i naciskany przez gestapo o miejsce zamieszkania, wskazał Nowy Zjazd 4.

Od tej chwili Ziutek zachowywał specjalne środki ostrożności, ale chodził z bronią przy sobie. Niestety, któregoś dnia biegł ulicą Ordynacką, by znaleźć się w kryjówce przed godziną policyjną i zwrócił na siebie uwagę jakiegoś żołnierza, który wrzasnął Halt!. Ziutek w biegu wyciągnął z kieszeni belgijską siódemkę i wygarnął do żołnierza. Z sąsiedniego baru wyskoczyli inni Niemcy i na rogu Kopernika i Ordynackiej zastrzelili Ziutka. Zwykłą koleją rzeczy ciało Ziutka znalazło się w kostnicy na Oczki. Dostał kulę w samo serce. Zosia załatwiła konspiracyjnie sprawę z zakładem pogrzebowym i Ziutek został pochowany na Powązkach pod nazwiskiem Józef Tomaszewski. Do trumny włożono zalakowaną butelkę z jego prawdziwym nazwiskiem.

Po wielu latach doszedł do mnie w Waszyngtonie głos rodziny Stankiewiczów. Matka jego przez córkę przestała mi wzruszające słowa: „Dziękuję za to, że w swej książce W imieniu Rzeczypospolitej wystawił pan Ziutkowi pomnik”.

Zasługuje na to, by na rogu Ordynackiej i Kopernika wmurować mu brązową tablicę ze słowami:

„Tu poległ w walce z Niemcami śmiercią bohaterską Józek (Ziutek) Stankiewicz”.

 

Fragment książki Bohaterowie Państwa Podziemnego – jak ich znałem Stefana Korbońskiego.

Bohaterem fragmentu jest Józef Stankiewicz ps. Ziutek, genialny krótkofalowiec. W 1943 roku został zastrzelony w Warszawie na ulicy przez Niemców.

 

 


Wyszukiwarka
Na naszym kanale YouTube


X